Krople wody zawieszone w powietrzu. Kondensacja pary wodnej na skutek różnicy temperatur. Mgła. Zmienia znane, przyjazne krajobrazy w niepokojące, dzikie i baśniowe. Spowija Kraków na przełomie października i listopada czyniąc zeń spełnione marzenie romantyków, melancholików i artystów. Skarbnicę onirycznych marzeń.
Z mgłą można się przenieść na te same Planty, które widział Stanisław Wyspiański wędrując o świcie pod wawelskie wzgórze. Bezlistne drzewa nie zasłaniają jego monumentalnej bryły. Wyłania się o brzasku z welonu mgieł. W ciszy. O tej porze roku, kiedy odchodzi noc, a zaczyna się dzień, nie ma tutaj wycieczek, pokrzykiwań, gwaru rozmów. Zdarzy się łopot skrzydeł gołębi spłoszonych przez przypadkowego przechodnia. Rankiem przez Planty przemykają zakonnicy. Ich sylwetki okryte ciemnymi habitami przecinają linearny rysunek drzew oplatających przestrzeń. We mgle można odnieść wrażenie, że od 1894 roku, kiedy Wyspiański malował Planty o świcie, nic się tutaj nie zmieniło. Od 1898, gdy po raz kolejny wrócił za pomocą pasteli na Planty by namalować
Chochoły nie zmieniło się nic na pewno. Chocholi taniec to wciąż symbol Krakowa, jego drugie imię.
Jan Stanisławski, któremu Wyspiański namalował wierny portret, też mierzył się z Plantami utkanymi z mgieł. Rozmyte kontury drzew w pastelowej poświacie namalował w roku 1905. W tym samym roku mglistymi Plantami przechadzał się Witold Wojtkiewicz. Pora była późniejsza, zdążyli wyjść na nie pierwsi Krakowianie, udający się na poranny spacer.
Upływały lata, zmieniali się artyści, a pejzaż wysokich drzew o splątanych gałęziach pozostawał niezmienny.
W roku 2014 szeroka aleja wciąż wiedzie pod Wawel. Na razie nikt nie wpadł na pomysł by zabudować ją apartamentowcami, co przecież w tym mieście niebanalnych fantazji, może się pewnego dnia zdarzyć. Przed świtem złote liście, z których wiatr ułożył dywan, wciąż leżą na ziemi. Minie jeszcze chwila zanim służby sprzątające zdążą je zmieść. Ich kobierzec doprowadzi przechodnia pod sam zamek. Brama już otwarta, można wstąpić na spotkanie z historią. Są Planty Wyspiańskiego, Stanisławskiego i Wojtkiewicza, ale ich Wawelu już nie ma, za wyjątkiem tych chwil mgły i ciszy, dostępnych tylko przez krótki czas w roku i tylko dla tych, którzy popełnią wysiłek dotarcia na wzgórze zanim na niebie rozgości się słońce.
Wawel codzienny zmienił się w turystyczną zabawkę, gdzie na progu katedry witają turystów weseli młodzieńcy w pelerynach, zachęcając do zwiedzania wystaw stałych i czasowych. – Zapraszamy państwa na Wieżę Zygmuntowską, tam można kupić bilety – wskazują temu, kto zbyt długo zamyśli się wpatrzony w czarne wrota do katedry wawelskiej ozdobione monogramem Kazimierza Wielkiego. Kamienna księga historii ojczystej nie jest już miejscem kontemplacji. Chyba, że późną jesienią. Chyba, że o świcie. We mgle.
Kto się wtedy dobrze wsłucha w ciszę, ten na pustych, brukowanych ścieżkach wawelskiego wzgórza usłyszy pochód królów, tak samo, jak słyszał go Wyspiański i inni artyści. Są tam też krzewy róż wawelskich osłoniętych słomianymi chochołami na zimę. Chochoły są innym obliczem marazmu, ale i znakiem cyklicznego odradzania się natury. Chochoły-symbole zrzucają swoje słomiane okrycie by olśnić pięknem, które pod nim kryją. Chochoły, które widział w Krakowie Wyspiański aktualnie wciąż śpią pod słomą. Nie kwapią się do przebudzenia. Pod płaszczem mgły to aż tak bardzo nie razi.
tekst: Agnieszka Kantaruk
zdjęcia: Jacek Dyląg
Leave a Reply