Modny Kraków

Huta wita

huta wita - zespół Wu-Hae

Czy Nowa Huta ma szansę stać się kulturalnym zagłębiem, modną dzielnicą artystów tak jak Christiania w Kopenhadze czy Sankt Pauli w Hamburgu? O teraźniejszości i planach na przyszłość w socjalistycznym mieście mówią muzycy z zespołu Wu-Hae.

Proste, trudne pytanie. Czy Nowa Huta jest modna?
Guzik: Według mnie staje się modna, nawet trendy, ale tylko dla turystów. Sprawiły to głównie firmy typu Crazy Guides organizujące wycieczki „socrealistyczne”. Do mody na kulturę chyba jeszcze daleko. Wieczorem życie na ulicach zamiera.
Bzyk: Niczym w Lubinie, w którym niedawno graliśmy koncert. Po 22.00 pan burmistrz wyłącza światło (śmiech).

Czyli potwierdzacie słowa Stanisława Juchnowicza, jednego z planistów Nowej Huty, który w – bardzo pozytywnym skądinąd dla tej dzielnicy, chwalącym m.in. jej urodę i funkcjonalność – raporcie „The future of cities” Financial Times mówi: „Nowa Huta jest bez życia i nieatrakcyjna dla młodych”.
Guzik: Niestety tak. Aby stała się modna i energetyczna nie wystarczy jeden teatr, muzeum i dwie imprezy. Co więcej, przyjezdny rzadko zdecyduje się zapuścić głębiej w osiedla, jeśli pobrzmiewają mu w głowie te wszystkie latające noże z kronik policyjnych.
Bzyk: I nie ma co ukrywać, że popisane bloki nie są specjalnie przyjaznym środowiskiem, taka swoista egzotyka.

Co zatem w Hucie cenicie najbardziej?
Bzyk: To pytanie do Guzika, gdyż ja jestem „nohuckim” dopiero od kilku lat. Co prawda, niemal od początków Wu-Hae jeździliśmy do salki w Walcowni na próby. Tam kończyła się cywilizacja, nawet taksówki nie chciały jeździć. Dopiero podczas prac nad „Operą Nowohucką” przenieśliśmy się do pomieszczeń w Łaźni Nowej. Wreszcie postanowiłem sprowadzić się do Nowej Huty, żeby nie tracić czasu i pieniędzy na ciągłe dojazdy.
Guzik: W pewnym okresie swojego życia zacząłem doceniać spokój, który tu panuje. Jest dużo zieleni, nie ma zgiełku i czuję się tu bardzo dobrze i nie zamienię go na razie na nic innego.

Czy w tym czasie wydarzyło się coś ważnego „in plus”?
Guzik: Nie ma już pomnika Lenina na Placu Centralnym (śmiech). Zaciera się przestrzeń urbanistyczna między Krakowem a Nową Hutą i tramwaje nie dojeżdżają już puste. Studenci wynajmują mieszkania. Pojawiają się turyści, choć czasem wyglądają, jakby przyjechali tu na safari. Szybko, wsiadamy, wysiadamy, zamykać okna, chować głowy, bo strzelają. Trzeba ich tu zatrzymać.

To zdradźcie czytelnikom Wasze ulubione miejscówki.
Bzyk: Plac Centralny, Łaźnia Nowa i Kombinator, Zalew i Łąki Nowohuckie.
Guzik: Miejmy nadzieję, że ulubione powstaną.

Czy Krakowian trudniej przekonać do wizyty w Hucie niż gości ze Śląska, Warszawy czy Budapesztu, bo w nich najbardziej zakorzenione są wszystkie mity i stereotypy?
Guzik: Zdecydowanie. Ile razy widziałem śmierć w oczach ludzi, którym odpowiadałem, że jestem z Nowej Huty. Jakbym miał zabić ich młotkiem, skoro chodziłem tu do „elektryka”. Na szczęście powoli się to zmienia, ale trzeba czasu, trzeba miejsc – pubów, restauracji, które mogą zatrzymać tu ludzi.
Bzyk: I jeśli dalej takie miejsca nie powstaną, to cała praca ludzi chcących zmian pójdzie na marne. Teraz gdy staniesz na Placu Centralnym i obrócisz się o 360o, to zobaczysz: sklep z odzieżą używaną, bank i sklep spożywczy…

Macie w głowach wizję drugiego Kazimierza?
Bzyk: Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Guzik: Ja widzę inny obraz – zagłębie kulturalne w Kombinacie. Sale koncertowe i wystawowe, knajpy, do których przyjeżdżaliby artyści z całego świata.

Wzorzec niemiecko-brytyjski. Industrial w służbie sztuki.
Guzik: To się świetnie sprzedaje. Są ludzie, którzy mają dość ekskluzywnych lokali, zalatujących „warszawką”, sterylnych jak sala operacyjna.
Bzyk: Chyba w „Gazecie Wyborczej” dziennikarz napisał, że po wprowadzeniu zakazu palenia w miejscach publicznych, „dym w lokalach zamienił się na zapach zielonego jabłuszka i morskiej bryzy”.
Guzik: W Kombinacie spokojnie można też urządzić hostele i stworzyć dobrze chronione „miasto w mieście”.
Bzyk: Wolną republikę czy dzielnicę artystów, jak Christiania w Kopenhadze lub Sankt Pauli w Hamburgu.
Užupis w Wilnie.
Bzyk: Zyskałby przecież na tym cały Kraków. Oprócz rewitalizacji terenów Kombinatu trzeba pójść dalej. Zalew Nowohucki powinien żyć! To idealne miejsce na relaks. Ma nawet scenę, na której graliśmy koncert dawno temu.

To spróbujmy połączyć przeszłość z teraźniejszością. W 2009 r. wydaliście „Operę Nowohucką” na 60-lecie dzielnicy. Na płycie praktycznie nie ma utworów opartych o współczesność. Nic się nie zmieniło? „Ludzie wciąż spracowani”?
Bzyk: W Hucie mieszka 300 000 ludzi, a są dwa teatry i jedno kino studyjne. Nie każdemu chce się po pracy zabierać rodzinę, by jechać do centrum Krakowa i wychodzić jeszcze przed zakończeniem na ostatni tramwaj. Brakuje miejsc gromadzących mieszkańców Nowej Huty i Krakowa, jak i turystów. Taka mieszanka środowiskowa stanowiłaby kolejną wartość dodaną, płaszczyznę wymiany poglądów i nauki.

A wspomniane 60-lecie Nowej Huty? Czy miasto nie zaprzepaściło okrutnie tej szansy na ożywienie dzielnicy?
Bzyk: Nie chcę tego komentować. Godnym uwagi projektem jest „Nowa Huta. Dlaczego nie?”, który proponuje dość zróżnicowaną sztukę i za to chwała Lidii Jazgar. Mogło się dziać dużo więcej i z większą pompą.

Mam wrażenie, że krakowski magistrat przypomina sobie o Nowej Hucie raz na kilka miesięcy, organizując pojedyncze duże wydarzenia, jak Sacrum Profanum.
Bzyk: Na co dzień nie dzieje się nic. Jest szaro. Życie płynie: starsi umierają, dzieci idą do szkoły, chłopaki piją piwo na ławce. Z drugiej strony, niezbędne są oddolne inicjatywy. Trudno oczekiwać, aby magistrat wymyślał projekty i rozdzielał je między ludzi.
Guzik: Najważniejsze, by miasto nie odgradzało się od Nowej Huty jak od getta. Ważną w tym kwestią są ceny. Muszą być dopasowane do portfeli „lokalsów”, dla których 20 zł za wstęp do Łaźni Nowej, zazwyczaj już przekracza ich możliwości, a kogo stać na Sacrum Profanum… Gross ludzi naprawdę nie opuszcza Nowej Huty. Żyją tu i żyją nią.

Może nie mają potrzeby.
Bzyk: Gdy masz wybór, na pewno znajdziesz swoje miejsce. A jaką mamy ofertę? Łaźnia Nowa, Teatr Ludowy, kino Sfinks, klub Kombinator. Koniec.

Zatrzymajmy się w Łaźni. Teatr to „sztuka wyższa”. To odstrasza.
Bzyk: Potrzebny jest klub muzyczny z prawdziwego zdarzenia. Jakbyśmy nie byli muzykami, to może byśmy taki założyli, ale tak się składa, że do klubów wolimy jeździć na koncerty niż takowe prowadzić.
Guzik: W Hucie jest kilka opcji stworzenia dużego klubu, który nie będzie powielał problemów typowych dla krakowskiego Śródmieścia, jak wielkość lokalu, miejsca parkingowe. Kombinat, podziemia Łaźni Nowej czy nawet dawne kino Światowid dają szanse organizowania naprawdę dużych koncertów na kilka tysięcy osób.

I powstaje miejsce-symbol takie jak Alchemia dla Kazimierza czy Drukarnia dla Podgórza.
Guzik: Rozpoznawalna miejscówka zrobiona od A do Z łącząca w sobie małe muzeum czy wystawę o historii Nowej Huty…

To paradoks, że puby „w peerelowskim stylu” powstały na Starym Mieście i Kazimierzu, a nie ma ich tu, w sercu socjalistycznego miasta.
Bzyk: Potrzebne jest miejsce i chęć, a do tego musiałby pojawić się ktoś naprawdę szalony, żeby się na to zdecydować.

Tego też brak: twarzy Nowej Huty.
Guzik: Adam Grzanka.

Szczerze? Chyba niewiele osób kojarzy Formację Chatelet z Hutą.
Guzik: Adam nosi koszulki z nowohuckimi motywami i założył Nową Hutę Gangsta. Jest jeszcze kilka innych osób, które udowadniają, że rodzą się tu i mieszkają kreatywni ludzie.

Bzyk nazywa to w mediach „nowohucką wyobraźnią”.
Guzik: To niech skomentuje (śmiech).
Bzyk: Naprawdę jest tu wielu ludzi pełnych interesujących pomysłów. Fotografików, pisarzy, muzyków, Kombinatorów (klub Kombinator przy Łaźni Nowej – przyp. autor).

Dlaczego więc przez ostatnie dziesięć lat, oprócz Wu-Hae, Sławka Shuty, Adama Grzanki i rozpoznawalnych w hip-hopowym środowisku, Sponty i Yez-Yez-Yo, nie wybiło się stąd więcej twórców?
Guzik: Kasa, a raczej jej brak. Gdy zajmujesz się sztuką, przychodzi moment, w którym zadajesz sobie pytanie: co dalej? Czy jestem w stanie ciągnąć wózek, gdy nikt mnie nie kupuje i muszę dorabiać zamiast tworzyć?

Wu-Hae też to przeżyło?
Guzik: Jasne. Zespół istnieje ponad 10 lat. Na początku była muzyka i dobra zabawa. W pewnym momencie pojawiła się szansa nagrania płyty w studiu Franza Dreadhuntera z Püdelsów. Okazało się, że chętni do wydania pieniędzy jesteśmy tylko ja i Bzyk. Udało się, powstało „Życie na raty”, ale na pewno, gdyby nie pozytywny odbiór wśród publiczności wtedy i wcześniej, to wątpię byśmy przetrwali. Były momenty, gdy nie mieliśmy ani kabli, ani sali prób. Każdy młody artysta, nie tylko muzyk, musi być świadomy, że będzie często dokładał do interesu. I choć mówią, że artysta głodny jest bardziej płodny, to jednak gdy jesteś bardzo głodny, zaczyna brakować sił.

I dlatego nie powstała jeszcze piosenka-hymn o Nowej Hucie. Kraków ma Grechutę i Turnaua, Warszawa – Niemena i T. Love, Poznań – Pidżamę Porno…
Bzyk: Wszystko przed nami. Takie rzeczy wychodzą spontanicznie. Teraz jest trochę innych spraw do dokończenia. W tym roku wychodzi płyta Nohuckiego. Pracujemy nad kolejnym albumem Wu-Hae, który premiery doczeka się chyba dopiero w 2012 r. na koniec świata.

A jakie atrybuty mieliby artyści z tego klubu-symbolu, który wcześniej stworzyliśmy? Chyba nie szaliki zrobione na drutach i marynarki*?
Bzyk: Ooo, to pytanie pobudza wyobraźnię (śmiech).
Guzik: Pseudoartyści zawsze się pojawiają. Rysują palcem po wodzie i snują wielkie plany przy kieliszku wódki. A ci nasi… Mogliby być bardziej odjechani od tych z Psa i niekoniecznie nosić dresy i noże (śmiech).
Bzyk: Albo dres, nóż i książka (śmiech).

Ale bardziej naturalni i prawdziwi?
Bzyk: Na pewno.

Znajdziecie ich przy „Nowej Hucie Export”?
Bzyk: Głęboko w to wierzę. O Nowej Hucie mówiono w różny sposób, zazwyczaj z nadęciem. O komunizmie, o architekturze, zrywach wolnościowych, walce o krzyż. My natomiast chcemy „eksportować” to, co ta dzielnica ma najlepszego: ludzi. Ludzi, którymi rzadko kiedy się interesowano. Ludzi, którzy sprawili, że pokochałem to miejsce, choć pochodzę z innej części Krakowa. Patriotów lokalnych, jakich rzadko spotyka się w pozostałych dzielnicach. W „Posadzonych” (cykl krótkich filmików, w których Bzyk i radny Tomasz Urynowicz rozmawiają o Nowej Hucie na ławce na Placu Centralnym ze zwykłymi ludźmi i zaproszonymi gośćmi – przyp. Autor) poznaliśmy panią, która chce zorganizować klub dla matek z dziećmi, gdzie mogłyby bezpiecznie bajtla zostawić i mieć godzinę dla siebie.

Jakie jest założenie projektu?
Bzyk: Przez kulturę najłatwiej jest promować różnego rodzaju rozwiązania i pomysły, więc chcemy wyłonić w castingach grupę osób, które razem z nami będą odwiedzać inne miasta i promować tam Nową Hutę dzięki swoim umiejętnościom.

W jakiej estetyce? Dwa, naturalne style kojarzące się z Nową Hutą to hip-hop i industrial. Widzicie inne możliwości?
Bzyk: Moim marzeniem jest artysta cyrkowy (śmiech). Jestem pewien, że wyłowimy ciekawe postacie.

Kiedy start?
Bzyk: „Pilotem” serialu Nowa Huta Export będzie Budapeszt w dniach 25-26 marca. Pojedziemy tam jeszcze bez naszych twarzy z castingów traktując to jako przetarcie szlaku. W maju Nowa Huta zawita do Hamburga – mam nadzieję, że już z należytą pompą.

A Nowa Huta Export w Polsce?
Bzyk: Na razie koncentrujemy się na zagranicy, gdyż trzeba wykorzystać ciekawe zaproszenia. Później przyjdzie czas na Polskę, bo podkreślam od samego początku, że musi być to akcja cykliczna. Jednorazowe wydarzenia kompletnie nie działają.

Kraków?
Bzyk: Oczywiście, w swoim czasie zawitamy i „do miasta”.
Guzik: Właściwie to Nowa Huta Export odbywa się w Krakowie w zasadzie codziennie (śmiech).

Rozmawiał Paweł Zając
zdjęcia: Jacek Dyląg

marzec 2011

*aluzja do ironicznego utworu „Artyści z Pięknego Psa” nagranego przez Grube Ryby czyli kolaborację Wu-Hae z Wojciechem Karolakiem i Jarosławem Śmietaną.

Leave a Reply