We wrześniu odbyła się premiera Pani płyty z materiałem pochodzącym z recitalu „Rysy na życiorysie”, który pomyślany jest jako spektakl. To teatralna, poetycka wyprawa w głąb ludzkiej wrażliwości, liryczna opowieść o życiu i tym wszystkim, co go wypełnia – o uczuciach: miłości, cierpieniu, radości, zdradzie… Zastanawiam się, czy piosenka poetycka, niosąca głębsze przesłanie, mówiąca o tym, co ważne, to typ twórczości artystycznej, który ma wciąż szansę u publiczności, przyzwyczajonej przez telewizję do rozrywki lekkiej i bezrefleksyjnej? Innymi słowy – czy śpiewanie poezji wciąż może być modne?
Myślę, że taka potrzeba zawsze była, jest i będzie. Ludzie wciąż są wrażliwi na poezję i poszukują tego rodzaju przeżyć. Mamy nadzieję, że skoro nas, artystów, to interesuje, to zainteresuje również naszą publiczność. Po recitalu dostałam bardzo niezwykłe głosy od ludzi, znajomych i zupełnie nieznajomych, w podziękowaniu za to, że mogą wreszcie posłuchać czegoś, co nie jest tylko medialną papką o niczym i że ktoś jeszcze zajmuje się rzeczami, które dotykają najczulszych strun naszej duszy. W ogóle sztuka ma takie zadanie i myślę, że o tym warto opowiadać – o tym, co nas dotyka, wzrusza, czasem boli… Okazuje się, że to dotyka także innych ludzi. To dla mnie bardzo ważne, że w dzisiejszym, konsumpcyjnym świecie kogoś jeszcze piosenka poetycka dotyka, interesuje, porusza. Choć oczywiście jest coraz trudniej.
Coraz trudniej jest dotrzeć do publiczności, czy zdobyć jej uznanie?
W dzisiejszym świecie jesteśmy coraz bardziej przytłaczani tym, co medialne czyli głośne, kolorowe, łatwe. Często skandaliczne, a na pewno zawsze – krzykliwe. Nie jest łatwo przebić się przez to wszystko nam, młodym artystom, którzy mają wielką potrzebę poszukiwania czegoś ważnego, mądrego, pięknego i takiego, co przyniesie ludziom prawdziwe przeżycie artystyczne i duchowe. Nie chcemy przecież rezygnować z naszych pasji i marzeń! Nie uzurpujemy sobie też oczywiście prawa, żeby wiedzieć wszystko. Wręcz przeciwnie. Ja sama stawiam więcej pytań, niż potrafię znaleźć odpowiedzi. Poszukuję. Zastanawiam się. Okazuje się jednak, że te same problemy interesują także moją publiczność. Ludzie potrzebują artystycznych wzruszeń i cieszą się, że w ogóle ktoś chce jeszcze o tym mówić. Czasem brniemy w jakieś ślepe uliczki, wydaje nam się, iż ta wrażliwość jest już zatupana, nieważna i nikomu niepotrzebna. Ale ja myślę, że tak wcale nie jest. Im bardziej będą nam wmawiać różni „mądrzy”, że wrażliwość jest nam zupełnie do niczego niepotrzebna, że trzeba żyć lekko, łatwo i przyjemnie, tym bardziej powinniśmy trochę poskrobać się po sercu i podrapać się po głowie, i powiedzieć: „hmmm, może jednak nie do końca, może są pewne rzeczy bardzo ważne, o których warto opowiedzieć”. Nie zawsze poważnie, ale tak po prostu. W każdym razie w dobrym entourage, z dobrą muzyką…
No dobrze, ale z tego by wynikało, że poezja śpiewana, piosenka poetycka, a nawet aktorsko-poetycka – taki rodzaj twórczości, jaki proponuje Pani w swoim recitalu, na płycie, to repertuar dla publiczności „poszukującej” – wyrobionej artystycznie, przygotowanej do odbioru, często przecież trudnych, tekstów poetyckich, można chyba zaryzykować stwierdzenie – „elitarnej”?
Sądzę, że nie. Oczywiście utopią byłoby twierdzić, że każdy chce słuchać tylko poważnych rzeczy i dobrej poezji! To jest bardzo trudne pytanie, bo nie mnie, nie nam artystom to oceniać. My poszukujemy w być może trochę zapomnianych, trochę zakurzonych rejonach ludzkiej duszy. A ona się od wieków nie zmienia – przekształca się tylko nasz świat, rozwija się technika, wymyślamy coraz to nowe entourage… Gdyby odrzucić to wszystko i zostać tylko przy człowieku, to okazałoby się, że wciąż mamy taką samą wrażliwość na sztukę, na rzeczy piękne, jak nasi dalecy przodkowie. Oczywiście trudno byłoby wyjść na środek stadionu, na którego trybunach zasiadają szalejący kibice sportowi i spróbować zaśpiewać im jakiś liryczny utwór na przykład ten zaczynający się od słów „Jestem za blisko, żeby mu się śnić…”
Faktycznie chyba trudno byłoby wtedy liczyć na zrozumienie publiczności…
Chociaż może warto spróbować? A tak na poważnie – jedno z moich mott zawodowych głosi, że publiczność ma zawsze rację. Walczymy o widza, który do nas przyjdzie, który jest z nami, bo tego chce. Nie próbujemy niczego udawać ani niczego udowadniać. Ale mamy tylko ten jeden, jedyny moment, by widza zainteresować, by przyciągnąć jego uwagę. Pomiędzy artystą a publicznością istnieje bardzo cienka, misternie utkana, pajęcza sieć metafizycznych powiązań, wspólnych doświadczeń. Nawiązuje się dialog, podskórna rozmowa językiem sztuki. I jeśli ta nasza publiczność przyjmie i zaakceptuje nasz przekaz, a docierają do nas głosy, że w przypadku „Rys na życiorysie” tak właśnie się dzieje, to znaczy, że nam się udało. Najważniejszy moment to premiera, to wtedy się okazuje czy przekonaliśmy widzów, czy nasze wysiłki nie poszły na marne. Jeśli zdołamy wciągnąć widzów w wykreowany przez nas świat przeżyć wówczas będziemy mieli szansę powiedzieć im: „Słuchajcie, to jest ważne, nad tym się warto pochylić”, albo nie. Wtedy widowni grozi nuda. A nuda to największa, najgorsza zbrodnia sztuki.
Artysta zabiera widza w swój intymny świat przeżyć, czy raczej tak kreuje tę artystyczną przestrzeń, by widz mógł odnaleźć w niej siebie – własną wrażliwość, odczucia, problemy? Nie chodzi mi tu oczywiście o schlebianie gustom szerokiego odbiorcy. Wracam raczej do pytania o to, czy Państwa publiczność musi być przygotowana – intelektualnie, uczuciowo – do odbioru takiej formy sztuki? Żeby ją nie tylko przeżyć, ale także zrozumieć? Czy „idealny widz” recitalu „Rysy na życiorysie” powinien znać się trochę na poezji? Wiedzieć, kto to jest Remarque?
Naprawdę każdy może znaleźć w tej twórczości coś dla siebie. „Rysy na życiorysie” to taka mała szkatułka pełna różnych naszych skarbów, klejnotów, brylancików i cieszymy się kiedy publiczność odbiera to naprawdę w taki wspaniały sposób. Oczywiście niektórych to będzie bardziej przekonywało, niektórych mniej. Mamy do opowiedzenia, do poruszenia ważne kwestie i ważne historie. Jeżeli publiczność to „kupuje”, tak jak udało się w naszym przypadku, to mamy z tego frajdę, zarówno na scenie, jak i podczas pracy. Wielu ludzi, którzy byli na naszym recitalu, mówiło mi, że pierwszy raz w życiu widzieli coś takiego, taką sceniczną formę, łączącą tego typu śpiew z partiami bardziej aktorskimi: monologami, monolożkami, dopowiedzeniami, nie tylko przecież moimi. To ogromna zasługa i wspaniałych muzyków, z którymi mam przyjemność pracować – Michała Półtoraka, Agaty Półtorak, Grzegorza Bąka, Dawida Rudnickiego i reżysera Romana Dziewońskiego, twórcy również scenariusza spektaklu. Ja mam cudowną możliwość mówić ze sceny we własnym imieniu, swoim głosem, ale za pomocą tekstów, które są naprawdę niezwykłe, piękne, wycyzelowane. To wszystko jest mi bardzo bliskie, przepuszczone niejako przez moją wrażliwość, przez moje doświadczenia i sposób postrzegania świata. Na scenie daję z siebie wszystko, dzielę się z widzami całą sobą. Gram siebie, jak w tej piosence. I kiedy po spektaklu przychodzą do mnie ludzie, po których nawet czasami nie spodziewałabym się, że ich to w jakiś sposób dotknie i mówią, że mają poczucie przeniesienia się w inny świat, że są tak wciągnięci w ten mikrokosmos, że nagle wszystko przemyka im przed oczami, to nie ma większego komplementu dla artysty. A oczywiście byłoby świetnie, gdyby znali Remarque’a… i często znają. A ja mam takie ciche marzenie, że jeśli nawet nie, to po naszym recitalu, po usłyszeniu „Bohaterów Remarque’a” może sięgną po niego…
Skąd więc wziął się pomysł na taką nietypową nieco formę recitalu, który jest równocześnie spektaklem, rozpisaną na sceny historią o kobiecie? Co zainspirowało Państwa do stworzenia opowieści, w której piosenki przeplatają się z monologami, wyznaniami bohaterki, dotyczącymi jej życia i przeżyć?
Chcieliśmy pokazać, że czasami jedna rysa na życiorysie może zmienić wszystko. Tak, jak napisaliśmy w programie: „Każdemu przychodzi zbierać te rysy. Zdarzają się nawet kolekcjonerzy. Nam chodzi raczej o kolekcjonerki.” I tymi kolekcjonerkami czyli kobietami, które kolekcjonują swoje rysy, się zajmujemy. Roman Dziewoński wyciągnął ze swojego przepastnego archiwum cudowne, niemalże premierowe utwory Wasowskiego i Przybory, które nigdy wcześniej nie były nagrane. Są też piosenki napisane specjalnie dla mnie, jest kilka przepięknych, bardzo ważnych tekstów Wojciecha Młynarskiego, też mało znanych albo w ogóle nie znanych. Wszystkie one złożyły się na opowieść o kobiecie, na fascynującą wędrówkę w świat kobiecej duszy, wrażliwości, przeżyć, emocji. To spektakl o kobiecie i to na pewno jest spektakl dla mężczyzn. Też.
Rysa na szkle to skaza, pęknięcie. Rysy na życiorysie to rany zadane nam przez świat i innych ludzi. Czy bolesne, trudne przeżycia są bardziej płodne artystycznie? Bardziej stymulujące?
Oczywiście, od wieków wszelkie bóle i cierpienia, nie tylko miłosne, ale zwłaszcza takie, zapładniają wyobraźnię twórców… jest nawet takie powiedzenie, że „artysta płodny to artysta głodny” – w każdym sensie, chodzi przecież nie tylko o bytową stronę tego stwierdzenia. Piosenka poetycka powstaje z wrażliwości. Z tego, że coś nas kiedyś zatrzymało, zabolało, zapiekło. W zależności od talentu, umiejętności, warsztatu powstają z tych przeżyć często dzieła sztuki. Ale obok natchnienia i talentu potrzeba jeszcze dużo ciężkiej pracy. Strona warsztatowa jest bardzo istotna. Dzisiaj się o tym raczej głośno nie mówi, bo wszystko jest tylko błyskiem, zjawiskiem i powinno być takie łatwe, takie proste. Nie wspomina się o ciężkiej pracy artysty, która przecież często wiąże się z różnymi dylematami, wątpliwościami i dotykaniem siebie, trącaniem najczulszych strun duszy i poszukiwaniem odpowiedniego wyrazu. Opowiedzenie historii za pomocą tak skrótowej formy, jaką jest piosenka poetycka, krótka, metaforyczna, niejednoznaczna, to jest niezwykła praca, a przy tym jest to tak wyczerpujące, że potem ciężko ustać na nogach. Ale w tym jednym momencie, na scenie, człowiek oddaje się temu cały, bo myśli, że ma do przekazania tak wiele ważnych rzeczy, które w tych tekstach i w niezwykłej muzyce są zapisane.
Jest Pani najmłodszą artystką zespołu Piwnicy pod Baranami. Jak Pani do niego trafiła?
Pan Piotr Skrzynecki wymyślił kiedyś, że do Piwnicy każdy może przyjść i zaśpiewać przed sobotnim kabaretem. Jeśli spodoba się publiczności i zespołowi – wtedy zostaje. I ta zasada obowiązuje do dziś – dlatego i ja przez kilka tygodni śpiewałam przed kabaretem. A ponieważ jest też tak, że czasem do Piwnicy ktoś kogoś przyprowadza, tak mnie, kiedy prosto po szkole znalazłam się w Krakowie zaangażowana przez dyr. Schoena do Teatru Bagatela, Roman Dziewoński, reżyser „Rys na Życiorysie” o których rozmawiamy, a i mojego dyplomowego recitalu zatytułowanego „W ciało wcielenia”, zarekomendował ówczesnej dyrekcji Piwnicy, że taka to młoda aktorka znalazła się w Krakowie i skoro zawsze ją do Piwnicy ciągnęło, to może by dać jej szansę? Udało się i jestem już 5 rok i wciąż najmłodsza i nie ustając w pracy, cóż… czekam na następnych najmłodszych.
Jak Pani się czuje pośród piwnicznych artystów legendarnych i tych aktywnych?
Wielu legendarnych artystów piwnicznych jest jednocześnie wciąż bardzo aktywnych. W kabarecie wciąż występują Ci, którzy go tworzyli od samych początków jak Tadeusz Kwinta, Mieczysław Święcicki, Miki Obłoński, a w tym roku to już będzie 55 lat! I wciąż mają siłę i wciąż im się chce – to jest wspaniałe! Mam prawdziwy zaszczyt pracować zawodowo (gramy razem w spektaklu Rafała Kmity „Aj waj czyli historie z cynamonem” w Teatrze Stu) i przyjaźnić się z Tadeuszem Kwintą, który jest nie tylko piwniczną, ale i aktorską legendą. Wciąż jest niebywale twórczy i zaskakujący w tym co robi na scenie, a i poza nią. W Piwnicy generalnie czuję się bardzo dobrze: zaprzyjaźniona i zaopiekowana, co jednak nie zawsze jest łatwe w zespole tylu artystycznych i ludzkich indywidualności. Ale mam poczucie, że w tym właśnie tkwiła i tkwi do dziś największa siła zespołu Piwnicy. Nie wszyscy przecież muszą się kochać. To byłoby zresztą zupełnie nieprawdziwe. Co nie zmienia faktu, że piwniczne kabarety zarówno w Piwnicy jak i na wyjazdach przebiegają w bardzo ekscytującej atmosferze będącej mieszanką emocji od wybuchów wesołości do łez wzruszenia, ale emocji zawsze prawdziwych, co publiczność najczęściej nagradza owacjami na stojąco. I jak wtedy można pytać: komu potrzebna jest dziś jeszcze Piwnica?
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Rozmawiała: Magdalena Wróbel
Zdjęcia: Jacek Dyląg
Leave a Reply