Polskie obiekty podziemne odwiedza rocznie pomiędzy 5 a 6 milionów turystów. O fascynujących podziemiach mówi ich znawca Jerzy Roszkiewicz.
Przewodnik po Polsce „Podziemne trasy turystyczne” to książka, w której promuje Pan świat ukryty przed wzrokiem przypadkowych osób. Aby dowiedzieć się o jego istnieniu trzeba się postarać: poszukać informacji, zgromadzić choćby podstawowe dane. Jak duże jest zainteresowanie tego rodzaju obiektami?
-Zajmuję się podziemiami od około 50 lat. Najpierw były to jaskinie, później obiekty pomilitarne, a ostatnich parę lat poświęciłem na tworzenie wraz z zespołem zapaleńców Stowarzyszenia Podziemne Trasy Turystyczne Polski. Obiekty podziemne to produkt turystyczny, który jest niezwykły, ze względu na swoją tajemniczość, brak publikacji, które mogłyby przybliżać dane o nim, a przede wszystkim jest to produkt bardzo duży. Według mojej wiedzy w Polsce mamy zarejestrowanych ponad 130 obiektów, które obsługują pomiędzy 5 a 6 milionów ludzi rocznie. Ta liczba zainteresowanych wskazuje, że nie jest produkt, obok którego można przejść obojętnie. Jest tak dlatego, że podziemia fascynowały człowieka od zawsze i wiele osób samodzielnie szuka informacji na ich temat i dowiaduje się w jaki sposób można je zwiedzać. Niestety państwo, gospodarka przechodzi obok tego zjawiska obojętnie, aczkolwiek – na szczęście – to się powolutku zmienia. Tworzymy taką platformę wymiany informacji, właśnie książka jest jednym z jej elementów. Stała się ona niejako trampoliną, która pozwoli nam uruchomić pewne mechanizmy promocyjne i informacyjne, zarówno na szczeblu centralnym, czy na szczeblach regionalnych w celu przybliżania turystom tego, co w kraju posiadamy i co bezsprzecznie zwiedzającym się podoba.
Z czego wynika fakt, że obiekty podziemne są słabo promowane przez odpowiednie jednostki państwowe powołane do promocji turystyki w kraju i zagranicą?
-Nie wiem co pani odpowiedzieć, cokolwiek powiem będzie złe. Po prostu dlaczego: rządzący w ogóle nie mają o takim produkcie pojęcia. Raz, że w ogóle nie wiedzą, że coś takiego istnieje, traktują to jako fanaberię. Dwa, że trudno się przebić z informacją do mediów, które traktują to również z pobłażaniem. Niedawno zgłosiła się do mnie osoba z pewnego wysokonakładowego tytułu z prośbą o udostępnienie zdjęć do swojego artykułu. Mam prawa autorskie do dużej ilości zdjęć, bo osoby ze Stowarzyszenia powierzają mi je wiedząc, że nie zostaną źle wykorzystane. U nas istnieje taka zasada: zaniechanie negatywnej promocji wzajemnej, więc oni wiedzą, że żadne z tych zdjęć nie zostanie niewłaściwie użyte. Wobec tego poprosiłem tą panią z wydawnictwa, aby zechciała mi pokazać tekst. Gdy go zobaczyłem, to aż się chwyciłem za głowę i stwierdziłem, że albo pani skoryguje tekst albo nie będziemy rozmawiać. Dam przykład: autorka tekstu proponując czytelnikom różne eventy zaoferowała Wielką Śnieżną, jedną z najtrudniejszych, najbardziej wypadkowych jaskiń Europy. Oczywiście, że można tam robić eventy, ale w żadnym wypadku rozrywkowe! Jeżeli wybiera się do tej jaskini grupa z klubu jaskiniowego to pośród najbardziej doświadczonych członków może znaleźć się jeden zielony, który dopiero się uczy. Bo kiedyś nauczyć się musi, ale wszyscy pozostali uczestnicy wtedy na niego patrzą, aby nic mu się nie stało. Jak w tej sytuacji można polecać czytelnikom jaskinię o tej skali trudności jako miejsce na event? Dowodzi to całkowitej nieznajomości tematu. Niestety takie jest zrozumienie ze strony mediów, prasy, które przeważnie do zagadnienia obiektów podziemnych podchodzą zupełnie pobieżnie i niefachowo.
Trudność w promocji polega zatem także i na tym, że powinny zajmować się tym wyłącznie osoby dobrze obeznane z tematyką podziemi?
-Tak. Każdy z tych obiektów ma przecież swoją unikalną historię. To nie jest tylko jedna czy druga dziura w ziemi. Taki obiekt funkcjonuje w pewnej rzeczywistości historycznej, a zarazem współczesnej. To właśnie powinno się wykorzystywać, eksponować, ale też wyjaśniać dawne funkcje, dzisiejsze przeznaczenie i relacje między nimi. Tego nie może robić osoba czy jednostka przypadkowa. Taką działalnością zajmują się właśnie podmioty zrzeszone w Stowarzyszeniu, ale czy one znajdują zrozumienie u władz? Nie widać tego! Mamy dostatek negatywnych przykładów. Mamy Twierdzę Kraków, Twierdzę Przemyśl, Twierdzę Warszawa – która też jest bardzo zaniedbana i urzędnicy nie wiedzą co z nią właściwie zrobić, a najlepiej nic nie robić! I zasypać! Mamy też dobre przykłady zrozumienia ze strony samorządów. Takim przykładem jest pruska Twierdza Nysa, mamy Twierdzę Kłodzko, Twierdzę Toruń, gdzie miasto zaczyna rozumieć, że nie tylko „Piernik-Kopernik”.
Mamy Twierdzę Kraków, Twierdzę Przemyśl, Twierdzę Warszawa – która też jest bardzo zaniedbana i urzędnicy nie wiedzą co z nią właściwie zrobić, a najlepiej nic nie robić! I zasypać!
To rzeczywiście razi, że obiekt tak niesamowity w skali europejskiej jak Twierdza Kraków jest w dużym stopniu pozostawiony sam sobie i niszczeje.
-Brak koncepcji kompleksowego zagospodarowania obiektów Twierdzy sprawia, że Kraków zatraca unikalną wartość historyczną miasta – twierdzy z przełomu XIX i XX wieku. Ja rozumiem, że na przykład Wawel ma znaczenie emocjonalne dla Polaków, jest to dla mnie całkowicie jasne i oczywiste, ale przecież także rękami Polaków budowano Twierdzę Kraków. Mało kto wie, że większość inżynierów, którzy ją wznosili to przecież polskie nazwiska. Specjaliści, którzy byli w służbie Najjaśniejszego Pana wznieśli jedną z najnowocześniejszych twierdz ówczesnej Europy, która dzisiaj popada w ruinę za cichym przyzwoleniem władz i konserwatorów.
Jest to kawałek historii Polski i Krakowa, czemu nie ma sensu zaprzeczać, chociażby przez zaniechanie czy deprecjonowanie jego wartości.
-Tak. Udawanie, że tego nie było to trochę tak jakby udawać, że nie ma powietrza, nie ma wody. Tylko co dalej? Moja książka miała za zadanie przede wszystkim pokazać różnorodność i ilość podziemnych obiektów turystycznych. One, tak jak Twierdza Kraków, nierzadko związane są z takimi fragmentami historii, które część osób chciałaby przemilczeć, ale to przecież wciąż historia naszego kraju! Co ciekawe, znajduję zrozumienie w Polskiej Organizacji Turystycznej, od której otrzymujemy duże wsparcie. Ostatnio jako Stowarzyszenie byliśmy zaproszeni na Święto Wisły, warszawski odpowiednik krakowskich Wianków. Furorę zrobiło zdjęcie Pani Hanny Gronkiewicz-Waltz z maczugą, którą jej wręczył człowiek pierwotny, którego rolę zresztą ja sam odegrałem. Pani prezydent odwiedziła nas, zobaczyła jak wygląda podziemna część Warszawy, była naszą pracą zachwycona i zaprosiła nas na indywidualne spotkanie. No więc Stowarzyszenie nasze służy przełamywaniu lodów, staramy się pokazać, że to co pod ziemią naprawdę istnieje i że jest ciekawe, warte ukazania i szerokiego promowania. Niektórzy członkowie Stowarzyszenia to są prawdziwi szaleńcy – od 30, 40 lat pracują na obiektach właśnie po to, by ocalić je od zniszczenia, zachować je dla przyszłych pokoleń, tak aby mogły świadczyć o czasach, w których powstały.
Potrzeba wielkiej pasji do takiej pracy…
-Oczywiście, ale powiem też inaczej: przecież to jest ogromny kawałek dziedzictwa narodowego. Niestety nie każdy to rozumie.
-Taki obiekt nie jest przecież zawieszony w próżni. Jest i zawsze w swej historii był elementem większego organizmu, w którym funkcjonował.
-Owszem, obiekty tego rodzaju są tworami interdyscyplinarnymi. Wszystko jest potrzebne do obiektu – od parkingu, układu komunikacyjnego po toalety. Na Śląsku mamy wiele dobrych przykładów, jak sobie z takim kompleksowym spojrzeniem i zarządzaniem obiektem poradzić. Śląska Organizacja Turystyczna zorganizowała „Industriadę”. Powstał szlak zabytków techniki, który zrzesza 80 obiektów! Na każdym z tych obiektów w ramach „Industriady” był festyn. W Zabrzu, Wiśle, Szczyrku, Chorzowie, Katowicach, Częstochowie… Ludzie bawili się poznając historię tych miejsc. A więc da się, jeśli się chce. Można wiedzę popularyzować w sposób przystępny, a zarazem skuteczny bez żadnej ujmy dla obiektu.
Zapytam o podziemny Kraków. Co w Krakowie jest dobrze przygotowane na wizyty zwiedzających, warte polecenia, odwiedzenia, a co jeszcze czeka na prace adaptacyjne, udostępnienie i promocję?
-Jeśli chodzi o ekspozycję „Podziemny Kraków” na Rynku Głównym to jest to jedna z najciekawszych ekspozycji w Polsce. Profesjonalnie przygotowana. Zastanawia mnie jednak, jaki był jej cel. Jeżeli limitujemy ilość wejść, to czy aby się z nim nie mijamy? Popularyzujemy czy limitujemy? To oczywiście był dylemat na poziomie projektowania, a nie realizacji i ja sobie z tego zdaję sprawę. Jeśli chodzi o inne obiekty podziemnego Krakowa to właściwie nie ma dostępnych dla turystów tras. Można zobaczyć co najwyżej ukryte pod kościołami nekropolie, jak pod kościołem na Skałce. Z definicji trasy podziemnej wynika, że ona musi nieść ze sobą wartości historyczne, kulturowe. Niewątpliwie obydwa te czynniki występują w tych obiektach. Krypty są znakomitym miejscem do poznania architektury, nie tylko samej nekropolii, ale też całego miejsca, w którym się ona znajduje. W Polsce jest więcej takich przykładów. Chociażby archikatedra w Poznaniu. Część grobowa jest stosunkowo niewielka, a przecież całość to ogromne lapidarium. Warto je zobaczyć, można poznać budowle z początku państwowości polskiej, tylko kto o tym wie?
A zatem poznawanie podziemi może stać się pretekstem do zobaczenia innej części danego miejsca.
-Tak, podobnie jest w Strzelnie, Mogilnie. Są to rzeczy niezwykle ciekawe, urozmaicone. Odnoszące się w swych korzeniach do początków państwowości polskiej, przebogate w historie, które można o nich opowiedzieć i pod tym kątem popularyzacja podziemi przekształca się w popularyzację wiedzy o danym miejscu, obszarze w ogóle. To zadanie jest jednak trudniejsze niż mogłoby się wydawać. Jestem zawodowym przewodnikiem, moją pasją jest odnajdywanie interesujących informacji o obiektach i miejscach, ale, proszę mi wierzyć, ja tej pracy nie chcę już wykonywać! Po prostu dlaczego: przerażający jest poziom wiedzy polskiej młodzieży. To jest porażające! Wszyscy przewodnicy, których szkolę, mają dokładnie to samo spostrzeżenie. Zatem jak wykonywać tę pracę?
Nie ma sposobu na odbiorcę całkowicie nieprzygotowanego?
-To jest dramat! Jaskinia Wierzchowska, którą reprezentuję w Stowarzyszeniu jest na terenie byłego zaboru rosyjskiego. W Szycach jest zachowany, jako nieliczny w Polsce, pełen układ graniczny: obydwie komory celne – rosyjska i austro-węgierska. I ja czasami pozwalam sobie na taki żart w stosunku do zwiedzających. Skąd państwo przyjechaliście – pytam – od strony Krakowa? A o paszporty pytali? Ten żart pozostaje kompletnie niezrozumiały.
Czyli mamy do czynienia z publicznością, która nawet nie wie, że były jakiekolwiek zabory?
-Właśnie! Właśnie, to jest to. Zajmuję się popularyzacją wiedzy o wartościowych obiektach już ponad trzydzieści lat i dochodzę do wniosku, że poziom wyedukowania społeczeństwa zmierza w jakimś niepokojącym kierunku. Mamy w Jaskini Wierzchowskiej taki cykl na przełomie jesieni i zimy: andrzejki, mikołajki, karnawał. Ktoś powiedział: a dlaczego nie ma komputerów, przecież powinna być dyskoteka! Nic bardziej mylnego – nie ma dyskoteki, andrzejki nie są dyskoteką. Dzieci, które do nas przyjeżdżają z przerażeniem patrzą: nie ma komputerów, gier, elektronicznej muzyki, to co my tu będziemy robić, będzie nudno?! I wtedy pojawiają się animatorzy, którzy przygotowują każdego roku zajęcia. Jest lanie wosku, jest wróżka, są gry i zabawy charakterystyczne dla tego obrzędu – podobnie jak przy zabawie mikołajowej czy w karnawale i dzieci po paru godzinach są zachwycone. Ale pierwszy szok jest nieprawdopodobny! To pokazuje w jakim surrealistycznym świecie żyjemy na co dzień.
Coraz bardziej wirtualnym, to co rzeczywiste być może w wielu ludziach budzi lęk.
-Mój „wirtualny świat” to jest: wziąć ze sobą odtwarzacz i głośniki, płytę z Dziewiątą Symfonią Beethovena, wziąć świeczkę i karimatę i pobyć sobie w jaskini dwie godziny samemu. Nie ma lepszego relaksu! Tak samo przyjeżdżają do nas buddyści na swoje ceremonie medytacyjne. Jesteśmy na tego rodzaju pomysły otwarci, nie zamykamy się na nie.
Jaskinie mają w sobie coś, co nastraja kontemplacyjnie. Obserwuje pan zwiedzających, którzy przybywają ze współczesnego, zabieganego świata, jak oni tę właściwość jaskiń odbierają?
-Człowiek od zarania dziejów interesował się jaskiniami. Jaskinie go przerażały i stanowiły sferę sacrum. Tam chowano zmarłych, proszono stwórcę, bóstwa, o dobre polowanie, o czym świadczą zachowane malowidła naskalne w jaskiniach świata. Do dzisiaj jaskinia wzbudza rodzaj lęku, respektu. Ci, którzy obcują z jaskiniami na co dzień potrafią ten lęk opanować. Po jaskiniach chodzę od lat sześćdziesiątych i za każdym razem mam szacunek do jaskini, gdy do niej wchodzę. To jest coś, czego nie można się pozbyć.
To tak, jak w przypadku gór. Majestat, który onieśmiela.
-O tak, przyznaję. Byłem ratownikiem, GOPR-owcem, wspinałem się przez wiele lat – mogę powiedzieć, że aktywności górskiej towarzyszą podobne doznania. Szkoda, że tych walorów nie wykorzystuje się w szerszym zakresie. Przykładowo, przychodzi taka rozwrzeszczana młodzież na pięciogodzinną lekcję w jaskini i proszę sobie wyobrazić, że po dwóch godzinach oni już są spokojni. A my nic im nie robimy! Oni w sposób zupełnie naturalny zaczynają szanować obiekt.
Człowiek od zarania dziejów interesował się jaskiniami. Jaskinie go przerażały i stanowiły sferę sacrum. Tam chowano zmarłych, proszono stwórcę, bóstwa, o dobre polowanie, o czym świadczą zachowane malowidła naskalne w jaskiniach świata
Chowają komórki, nie wysyłają smsów?
-U nas to jest utrudnione, bo nie ma zasięgu i od razu ich uprzedzamy, że próbując tylko rozładują komórki, ale rzeczywiście tak. Widać to wyraźnie w nieco innej sytuacji. Mianowicie proponujemy zainteresowanym noclegi w jaskini. Przyjeżdżają grupy po dziesięć, dwanaście osób, trzeba mieć swój śpiwór, karimatę – my dajemy płachtę i śniadanie rano oraz człowieka, który pilnuje aby uczestnicy nie zrobili sobie w jaskini jakiejś krzywdy. A cała historia polega na tym, że ludzie zaraz po przyjeździe co chwilę wychodzą „do toalety”, a w rzeczywistości nie mogą obyć się bez telefonu. Sprawdzają czy otrzymali wiadomości, wysyłają je, telefonują. Po pewnym czasie im to mija, są w stanie wyciszyć się i uspokoić. To wskazuje jak kojąco działa jaskinia. Oczywiście obiekty w Polsce są zbyt małe aby robić terapie, co najwyżej udają się okazjonalne spotkania dla niewielkich grup, które chcą zaznać spokoju.
A zatem obiekty podziemne odpowiadają na różnorodne potrzeby odwiedzających. Co znajdą w nich dla siebie osoby, które nie szukają spokoju, ale interakcji, wrażeń?
-Podziemia to przede wszystkim bardzo zróżnicowane obiekty. Z jednej strony jaskinie, ale przecież też obiekty industrialne, wojskowe. Byłem kiedyś z Koreańczykami w kopalni „Królowa Luiza” w Zabrzu, zeszliśmy do podziemi. Dziewczyna była w szoku, gdy dostała do ręki manetkę kombajnu ścianowego „Alpina” i ten kombajn pracował: ramię przesuwało się w jedną, w drugą stronę, do góry. Oczywiście urządzenie jest tak zablokowane by nie wyrządzić żadnych szkód, nie może na przykład pojechać do przodu, bo kopalnia jest dziesięć metrów pod ziemią i można by przypadkiem wyjechać na ogródki działkowe. Aczkolwiek w bezpiecznym zakresie można urządzeniem manewrować. Zwiedzający byli tym naprawdę zaskoczeni, mówili, że nigdzie na świecie nie mieli okazji zobaczyć tak interaktywnego muzeum, w którym można sterować kombajnem górniczym! Oczywiście już na przykład taki kombajn ścianowy pozostaje poza zasięgiem zwiedzających, bo użycie go przez niepowołaną osobę mogłoby być niebezpieczne, ale tam, gdzie jest taka możliwość interakcje są jak najbardziej dostępne. Zdarzają się też na przykład podziemne spektakle teatralne. Widzowie jadą kolejką, a na każdym skrzyżowaniu mogą zobaczyć jedną scenę odgrywaną przez aktorów. W podziemnej scenerii robi to niesamowite wrażenie. Możliwości przygotowania podobnych atrakcji dla publiczności w innych obiektach byłoby oczywiście więcej, ale nie brakuje przeszkód
w ich realizacji. Jako najtrudniejszy oceniam kontakt z administratorami i właścicielami szczególnego typu obiektów podziemnych: piwnic i składów. Podlegają one najczęściej albo zapyziałym instytucjom albo ludziom, którzy są takim inicjatywom niechętni lub zorientowani wyłącznie na osiąganie zysków. Stąd w takich miejscach niewiele się dzieje.
Czy w Krakowie jest wiele takich obiektów, które kwalifikowałyby się do zaprezentowania zwiedzającym ze względu na swoje walory, ale nie ma woli współpracy w zakresie ich udostępnienia ze strony właścicieli?
-Na pewno takie miejsca są i na pewno nie są udostępniane. Pośród najciekawszych znajdują się oczywiście obiekty zarządzania kryzysowego z okresu zimnej wojny ulokowane w różnych punktach miasta. Taki obiekt modelowo zagospodarowano na przykład w Krąpiewie pod Bydgoszczą. Został on przejęty z urządzeniami, usunięto oprzyrządowanie stricte wojskowe, które nie mogło być udostępnione zwiedzającym i aktualnie Centrum Militarne Krąpiewo, zlokalizowane w cichej, niepozornej wiosce jest dostępne dla wszystkich zainteresowanych. Można zwiedzać kompleks schronów zbudowanych w latach osiemdziesiątych na potrzeby wojsk Układu Warszawskiego, niegdyś supertajny, mogący uchronić dowództwo wojsk na wypadek ataku chemicznego czy jądrowego. Ponieważ tematyka militarna cieszy się dużą popularnością toteż obiekt ten, od lat 90-tych niepotrzebny wojsku, może wciąż być przydatny, chociaż już w zupełnie innej roli. Podobnie można by postąpić ze zbliżonymi tematycznie obiektami na terenie Krakowa, tak, aby stanowiły magnes dla turystów. Tego rodzaju rozwiązania miałem okazję zobaczyć w Wielkiej Brytanii, gdzie dla poznania zasad funkcjonowania takich obiektów pracowałem jako wolontariusz. Mogłem zobaczyć w jaki sposób zostały przygotowane na potrzeby zwiedzających dwa istotne obiekty zarządzania kryzysowego. Co ciekawe, są one udostępnione w stanie niemal nienaruszonym. Pozostawiono w nich także urządzenia wojskowe, takie jak chociażby radary, co dla zwiedzających pasjonatów jest ogromną atrakcją, a dla wojska nie stanowi żadnego złamania tajemnicy – armia korzysta już przecież od lat z zupełnie innego wyposażenia. A zatem można!
W Krakowie dla publiczności został udostępniony podziemny schron przy Muzeum PRL-u w Nowej Hucie…
-… oraz schron przy ulicy Królewskiej, którym opiekuje się Stowarzyszenie „Rawelin”. To oczywiście dobrze, że obiekt ten znajduje się pod opieką, ale właściwie także w tym przypadku nasuwa mi się takie pytanie: w jakim celu, skoro przez cały rok, z jednym wyjątkiem, jest on dla zwiedzających zamknięty? Niedawno brałem udział w sympozjum w Toruniu, które dotyczyło marketingu w turystyce. Miała tam swój wykład pani profesor, która zaczęła traktować ten produkt – obiekty podziemne, jak sprzedaż truskawek w hipermarkecie. I w końcu my, członkowie Stowarzyszenia, nie wytrzymaliśmy: ktoś wstał i zwrócił uwagę pani profesor, że my nie sprzedajemy truskawek. Że celem naszych działań nie jest osiągnięcie zysku. Nadrzędnym celem jest zachowanie substancji obiektu, zarówno fizycznej jak i historycznej oraz propagowanie tych walorów, a nie zarabianie pieniędzy. Pani profesor się tak oburzyła, że wyszła. Opowiadam o tym przypadku, bo to ukazuje jak niejednorodne jest pojmowanie współczesnego przeznaczenia i roli takich obiektów.
Zarówno wtedy kiedy ktoś chce na nich wyłącznie zarabiać lub trzymać pod opieką, ale w zamknięciu przed innymi, to nie to?
-Zdecydowanie. Różnorodne ograniczenia administracyjne, które powstają najczęściej z powodu całkowitej nieznajomości tematu pośród tych, którzy je ustanawiają też się tutaj kwalifikują. Podam przykład: są w Polsce ograniczenia dotyczące zwiedzania jaskiń zamieszkiwanych przez nietoperze. Pytam kiedyś: czy są jakieś badania, które wykazały, że nietoperzom ruch turystyczny przeszkadza. Odpowiedź: nie, nie ma. Ale decyzja jest. Za to w jaskiniach słowackich, gdzie również pracuję jako przewodnik, takie badania zostały przeprowadzone i wynika z nich, że nietoperzom turyści nie przeszkadzają. Nie trzeba więc odbierać ludziom dostępu do miejsc przez nie zamieszkanych. To samo tyczy się funkcjonujących obiektów. Zapory Solina i Niedzica od początku nastawiły się na ruch turystyczny i bardzo go sobie chwalą bez narzekania na dezorganizację funkcjonowania. Inne tego typu obiekty postępują przeciwnie, podając argumenty niezgodne z rzeczywistością.
Gdzie najtrudniej o zrozumienie zasadności udostępniania podziemnych obiektów zwiedzającym i propagowania wiedzy o nich?
-Paradoksalnie niezrozumienie na poziomie regionalnym najczęściej występuje w tych miejscowościach, które z innych powodów są już odwiedzane przez turystów. Tam dominuje podejście na zasadzie: turystę i tak będziemy mieli, to po co się wysilać. Mam ciągle na pieńku z decydentami w Krakowie, bo ja się upominam o promocję obiektów podziemnych. W mojej książce na sto opisanych obiektów z całego kraju aż dwadzieścia cztery leży w Małopolsce. Pytam więc w Urzędzie Marszałkowskim: czy jest możliwe wydanie folderu o podziemiach Małopolski? Takie pytanie traktowane jest jako fanaberia!
Przychodzi pan z gotowym pomysłem promowania walorów Małopolski i jest odsyłany z kwitkiem?
-Nie tylko z gotowym pomysłem, ale i z materiałem. Proponuję teksty, zdjęcia, wsparte wieloletnim doświadczeniem, ale to na szczeblach władzy regionalnej nikogo nie interesuje. Mówi się dużo o poszukiwaniu nowych pomysłów na promocję Małopolski w kraju i w świecie, ale to są puste słowa. Gdy pojawia się gotowa propozycja to nikt nie chce z niej skorzystać. Powielane są wyłącznie utarte szlaki, bo po co się wysilać? Moja współpracowniczka zebrała dla mnie komplet materiałów promujących Kraków z różnych okazji i okresów. Co w nich jest? Kościół Mariacki, Sukiennice, Wawel, czasami Skałka czy Wieliczka. Turystom proponowane jest wciąż to samo, jakoby tylko tyle Małopolska miała do zaoferowania, a później roztrząsane są zmartwienia, że turyści mniej licznie nas odwiedzają. Trudno się dziwić skoro nie jest promowane to, co jeszcze mogą zwiedzić.
To gdzie w takim razie kierować swe kroki w poszukiwaniu podziemnych wrażeń. Kto przyjmie turystów z otwartymi ramionami?
-Na pewno wart polecenia jest zespół obiektów Gór Sowich. Trzeba zacząć od Książa, gdzie można zobaczyć podziemia zamku, a później wyruszyć na zwiedzanie Muzeum Sztolni Walimskich, podziemnego miasta Osówka czy trasy turystycznej Włodarz. Są to obiekty dotyczące historii najnowszej naszego kraju, ostatnie z nich były budowane zaledwie 60 lat temu. Drugim takim zespołem obiektów są jaskinie jurajskie. Polecam Jaskinię Wierzchowską, największą w Jurze, ale też jaskinie: Nietoperzową, Łokietka, Ciemną. Są one zlokalizowane w niewielkiej odległości od siebie, można zwiedzić je w przeciągu jednego dnia. Z innych ciekawych rzeczy polecam Kopalnię Soli w Kłodawie. Możliwa jest tam podróż chodnikiem w różowej soli, wrażenie niezapomniane, niedostępne nigdzie indziej w Polsce. Schrony kolejowe w Szczecinie również są godne polecenia, tak samo jak w Tomaszowie Mazowieckim. Są to ogromne, imponujące obiekty. Niepowtarzalna możliwość obejrzenia pracującej maszyny parowej jest natomiast dostępna w Skansenie Górniczym „Królowa Luiza” w Zabrzu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Agnieszka Kantaruk
Jerzy Roszkiewicz wraz z Mariuszem Szelerewiczem i Władysławem Barskim założył w 1966 roku Krakowski Klub Taternictwa Jaskiniowego, który przez lata działalności wykształcił szerokie grono znakomitych speleologów. Funkcjonujący do dzisiaj Klub jest jednym z najbardziej prężnych klubów Europy, z wielkimi osiągnięciami na całym świecie.
Jerzy Roszkiewicz wchodzi obecnie w skład Zarządu Stowarzyszenia Podziemne Trasy Turystyczne Polski zajmującego się popularyzacją wiedzy i promocją podziemnych atrakcji turystycznych w Polsce.
Leave a Reply