Sebastian Kawa od najmłodszych lat przyglądał się szybowcom wznoszącym się w niebo ze stoku Góry Żar. Dziecięcą wyobraźnię wspomagały sukcesy i opowieści ojca pilota. Pasja zaszczepiona od kołyski przyniosła znakomite rezultaty.
W jaki sposób rozpoczął Pan swoją przygodę z szybownictwem?
-Latam na szybowcach od 1989 roku. Prawda wygląda w ten sposób, że po prostu się tutaj, w sąsiedztwie Górskiej Szkoły Szybowcowej „Żar”, wychowałem. To jest lotnisko, które jest naturalnym amfiteatrem, można tutaj przyjść, dosłownie kilkanaście metrów od pasa, gdzie startują i lądują szybowce i obserwować to, co tutaj się dzieje. I tak spędziłem dzieciństwo, więc w momencie, kiedy miałem siedemnaście lat i mogłem zacząć latać, zacząłem się szkolić na szybowcach, zwłaszcza że mój tata również był pilotem szybowcowym i również latał.
-Zdobył Pan wiele nagród, jaka była pierwsza?
-Moim pierwszym sukcesem w szybownictwie było zwycięstwo w mistrzostwach Polski juniorów po okresie około dwóch lat latania. Latanie w górach jest trochę trudniejsze niż latanie na płaskim terenie, dlatego jego opanowanie pozwala nabyć cennych umiejętności. Kiedy pojechałem na zawody w Lesznie udało mi się więc wygrać wszystkie konkurencje. Był to taki zastrzyk i takie przyspieszenie mojej kariery i od tego momentu już właściwie było wiadomo, że tym się będę zajmował.
-Proszę opowiedzieć o dalszych sukcesach.
-Po tym sukcesie w mistrzostwach juniorów stałem się reprezentantem Polski, ale takim przełomowym momentem był wyjazd na mistrzostwa świata we Francji. To były wysokie góry, południowe Alpy, gdzie nasi reprezentanci za bardzo nie mieli ochoty pojechać, a ponieważ ja się wychowałem w górach, miałem doświadczenie w lataniu górskim, więc stałem się takim kandydatem, który z braku lepszych pojechał na te zawody. Dostałem trochę gorszy szybowiec, na wszelki wypadek, gdybym miał jakąś przygodę i uszkodził go, żeby to nie była jakaś duża strata, ale i tak udało mi się tam wygrać kilka konkurencji, w sumie zawody skończyłem na siódmym miejscu. To był bardzo duży sukces, który od tamtej pory pozwolił mi latać w mistrzostwach seniorów.
-Co doradził by Pan osobie, która chciałaby traktować szybownictwo bardziej jako hobby, nie jako sport, czy są jakieś możliwości dla takich osób?
-W szybownictwie jest miejsce dla każdego. Jedni mogą się zajmować pobijaniem rekordów, inni będą startować w zawodach, co jest chyba najbardziej popularne, dlatego że w zawodach widzimy, czy to co robimy jest na wysokim poziomie, mamy porównanie z innymi zawodnikami. Rywalizacja w naturalny sposób to dodatkowo uatrakcyjnia. Ale są również tacy ludzie, którzy mają przyjemność z tego, że spędzają czas w powietrzu, niekoniecznie w zawodach szybowcowych, mają prywatne szybowce, często jakieś historyczne, o mniejszych osiągach, ale również i w ten sposób można latać.
-Jaka jest aktualnie popularność szybownictwa w naszym kraju?
-W Polsce na zawodach szybowcowych przewija się około dwustu osób, podejrzewam, że latających czynnie szybowników jest kilka tysięcy. Na pewno jest dziś więcej wyszkolonych niż w latach ubiegłych, ale bardzo często jest tak, że z dwudziestu wyszkolonych pilotów po roku na lotnisko przychodzi 2-5 osób, a czasem nikt nie przychodzi. Jeżeli ktoś nie decyduje się bardzo intensywnie uprawiać tego sportu, to najczęściej kończy się to tak, że rezygnuje.
Natomiast mamy bardzo duże osiągnięcia w szybownictwie, którymi nie za bardzo się chwalimy, bo ten sport już w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku był w Polsce bardzo popularny, był hołubiony, było bardzo masowe szkolenie na szybowcach i my praktycznie do dziś korzystamy z tego dorobku i z tych doświadczeń, które pozostały z tamtego okresu. Mamy bardzo dobrych pilotów, którzy się wtedy wychowali i w tej chwili zdobywają mistrzostwa świata. W kwestii zainteresowania ze strony nowych osób jest w tej chwili trochę gorzej, ale powoli się to zmienia na lepsze. Zmieniły się przepisy, poprzednio było więcej trudności, żeby zacząć latać na szybowcach, stały się one trochę droższe, w okresie przekształceń ustrojowych straciliśmy mecenat państwowy nad sportem szybowcowym, przestał on być prestiżowym i zauważanym, zniknął z mediów, ale od jakiegoś czasu pracujemy nad tym, żeby to zmienić – ja na przykład od 2003 roku zdobyłem dziesięć złotych medali mistrzostw świata i Europy.
-A jak jest z młodzieżą? Czy chcą latać pomimo, że szybownictwo nie jest szeroko promowane? Trafiają do szkół szybowcowych?
-To jest taka działalność, że niekoniecznie trzeba o tym mówić, żeby ktoś się zainteresował lataniem, wiele osób chciałoby się oderwać od ziemi, tak więc chętnych do szkolenia szybowcowego jest bardzo dużo. Natomiast trudności przy szkoleniu, spełnienie wszystkich formalnych wymagań często zniechęca ludzi, część z nich właśnie na tym mozolnym i żmudnym etapie rezygnuje z latania. Dawniej szybownictwo było takim naturalnym szkoleniem przyszłych kadr dla lotnictwa komunikacyjnego, do zawodowego latania np. w pożarnictwie czy lotnictwie sanitarnym, w tej chwili te dziedziny się usamodzielniły, piloci, którzy się szkolą w wojsku, szkolą się niekoniecznie na początku na szybowcach, raczej od razu na samolotach. Dawniej szkolenie szybowcowe było takim przedsionkiem które otwierało drzwi do kariery. Dziś może, lecz nie musi nim być.
Rozmawiała Agnieszka Kantaruk
fot. archiwum prywatne
Skomentuj